sobota, 23 sierpnia 2014

O objawach hipo, które hipo nie zapowiadały oraz o Glukagonie G-Pen mini, na którego czekam z niecierpliwością

O tym, że objawy nadchodzącej hipoglikemii mogą być różnorakie wiemy wszyscy. Wiemy również, że objawy te mogą być całkowicie niestandardowe i każdy z nas, chorujących na cukrzycę, niedocukrzenie będzie odczuwał inaczej. 

U mnie bardzo częstym objawem zwiastującym ciągły spadek cukru jest ból żołądka. Tak, tak. Było tak również tym razem, wczoraj wieczorem.

Położyliśmy się z mężem trochę wcześniej do łóżka z chęcią obejrzenia w końcu na Bluray "Ojca chrzestnego" (bez bicia przyznam się, że nigdy wcześniej nie oglądałam). Po pół godziny filmu zaczął boleć mnie żołądek i już wiedziałam co się będzie wyprawiało. 
O 20:07 miałam 153- zjadłam kromkę chleba.
20:44 134
20:50 130
21:22 114
21:38 107
21:52 103
22:05 91
Od 20:44 do 22:05 cały czas jadłam cukier, próbowałam podnieść poziom, ale mając 91 nie byłam już w stanie niczego włożyć do ust, a tym bardziej przełknąć, bo było mi tak okrutnie niedobrze, że myślałam tylko o wizycie w toalecie i przytuleniu muszli :/ Podjęłam więc decyzję o podaniu minimalnej dawki Glukagonu. Po 5 minutach było już 99, później 130. Niestety, nie uniknęłam hiper na poziomie 273mg/dl i tak czy siak wędrowałam do łazienki- tyle lepiej, że nie straciłam przytomności, co mogłoby mieć miejsce gdybym Glukagonu nie podała. Rano obudziłam się z cukrem 83. 

Jestem dzisiaj przez to wypompowana, niewyspana, ale dojdę do siebie.

Próbowałam przeanalizować wczorajszy dzień i dojść do tego, co mogło być przyczyną takiego dziwnego spadku. Nie wiem. Nie uprawiałam wczoraj żadnego sportu, nie wysilałam się, nie przegięłam z insuliną.





Na kolację owszem, miałam 74mg/dl, ale zjadłam 3 kromki z szynką, odpowiednio skorygowałam dawkę i na dodatek wypiłam słodką herbatę. Nie mam pojęcia co się stało.

Obecnie Glucagen HypoKit możemy dostać tylko w jednej formie- zastrzyku. Tabletkę musimy rozpuścić przy użyciu wody ze strzykawki, możemy użyć tego tylko raz, bo traci swoje właściwości. Niedawno na blogu 3mamcukier czytałam wpis o Glukagonie (G-Pen) od firmy Xeris Pharmaceuticals, który przechodzi obecnie fazę testów. 



Ma to być zastrzyk dostępny w formie pena, tak jak insulina. Dla byłoby to coś wspaniałego do użytku w sytuacjach jak powyższa, z wczorajszej nocy. Z założeń producentów wynika, iż w przyszłym roku produkt ten ma zostać wprowadzony do sprzedaży w Stanach. Pozostaje nam nic innego jak trzymać kciuki i czekać, aż G-Pen pojawi się w Polsce :-)


wtorek, 19 sierpnia 2014

Mini-wywiad dla "Szugar Frik", opaska na udo oraz Instagram- kopalnia cudów.

Jakiś czas temu, a było to... pod koniec kwietnia tego roku, udzieliłam odpowiedzi na kilka pytań dla magazynu "Szugar Frik". Czekałam aż materiał ukaże się w gazecie, podpytywałam i doczekałam się :-) W lipcowym numerze na stronach 42-43 znajdziecie mini-wywiad ze mną oraz Weroniką z bloga Blue Sugarcube :-) Niżej zamieszczam skany i serdecznie zapraszam Was do lektury!


Chciałam się Wam również tutaj pochwalić cudotwórstwem mojej mamy, która uszyła mi opaskę na udo do pompy :-) Opaska została uszyta z... opasek na włosy, które kupiłyśmy w sklepie Kari za zawrotną kwotę 1 zł/szt. po przecenie. W sklepach ciężko było znaleźć porównywalnie elastyczny materiał, no i opaski wyszły o wiele, wiele taniej. Kieszonka została uszyta z jakiegoś skrawka materiału, podszyta silikonem i voila! :-)





Przy okazji odzieżowego tematu i sposobów na chowanie pompy "przed światem" chciałam Wam napisać o moim ostatnim Instagramowym znalezisku.

Anna PS to szwedzka firma szyjąca bieliznę i stroje kąpielowe dla diabetyków. Swoje wyroby szyją z materiału o nazwie Tencel- jest to ekologiczna wiskoza, która wygląda jak jedwab, jest delikatna jak bawełna i oddychająca jak wełna. Ich wyroby dla diabetyków zawierają specjalne kieszonki, w których można schować pompę. Byłam zdziwiona, bo nigdy na to nie wpadłam, żeby naszyć kieszonkę na podkoszulek i tam nosić pompę- przecież to też jest super rozwiązanie! Pewnie część z Was zdziwi się odnośnie strojów kąpielowych. Po co komu strój kąpielowy z kieszonką na pompę skoro i tak ją odpinamy? Otóż niektóre z pomp są wodoodporne (np. Animas, którego u nas nie ma), więc spokojnie można wsadzić ją w kieszeń i rozkoszować się kąpielami czy to w morzu, jeziorze czy na basenie.






Po więcej informacji, zdjęć i filmików odsyłam Was do linków poniżej :-) A Wy jak/gdzie nosicie swoje pompy?
Strona www Anna PS
Instagram
Facebook


Diabetycy za granicą - Węgry

Wpis ten, jako jeden z wpisów o diabetykach za granicą, powstał tak naprawdę jako pierwszy. Jakoś zeszło mi z czasem, żeby go opublikować, bo były inne tematy, inne sprawy. Zatem...poznajcie Niki :-)



Niki pochodzi z Węgier i tam też mieszka. Na cukrzycę 1 typu choruje od 2002 roku. Jak wygląda leczenie w Węgrzech? Ano podobnie jak u nas- niektórzy lekarze są sumienni, pomocni i niezawodni, a inni to zwykłe "konowały". Lekarz, który ma pod opieką Niki  jest w porządku, chodzi ona na wizytę nawet co 2 miesiące (obowiązkowo z dzienniczkiem!), jeśli jest to konieczne, a lekarz zawsze pomoże jej w ustawieniu dawek jeśli uprawia sport lub gdy chce się odchudzać :-)

W Węgrzech diabetycy tak jak my korzystają zarówno z penów jak i pomp insulinowych. Pompy u nich dostępne to Animas, Medtronic i Accu Chek. Tak jak my nie mają dostępu do najnowszych pomp typu OpmniPod. W przeciwieństwie do nas nie ma u nich systemu ciągłego monitoringu glikemii Dexcom, bo jest bardzo drogi.

Za paski do glukometru firmy AccuChek nasza koleżanka płaci 20-30 euro miesięcznie, jak dla mnie to bardzo dużo! Ale z kolei za insulinę nie musi płacić nic. W zeszłym roku rząd zafundował Węgrom trochę stresu- chciano wprowadzić system, który osobom z HbA1C powyżej 8 nakazywałby płacić za insulinę. Z jednej strony myślę sobie "jak to?!", ale z drugiej strony może byłaby to swoista walka z powikłaniami? Koniec końców pomysł ten nie został zrealizowany.

W ostatnim czasie Niki znalazła się również na okładce magazynu farmaceutycznego oraz udzieliła wywiadu.





Niki znajdziecie na Instagramie i na Bloggerze, ale tutaj tylko po węgiersku :-)

P.S. Niki, thank you so much for this few words about being diabetic in your country. Best wishes for you!

niedziela, 17 sierpnia 2014

Wkłucie na ramieniu- moje odczucia

Od momentu, gdy przeszłam na leczenie za pomocą pompy insulinowej wkłucia zawsze instalowałam na brzuchu, czasami na pośladku. Na tym drugim przestałam, gdy o mało nie zgięłam sobie w nocy podczas wiercenia się igły od Sure T. Tak, jest to możliwe. Bolało jak diabli, aż się popłakałam. W nocy, mimo że nie powinnam, wstałam i wymieniłam wkłucie.Na ramieniu spróbowałam raz, ale dren 80 cm od Sure T okazał się trochę za krótki. Musiałam z tym poczekać aż do sierpnia, bo brałam nowe wkłucia. W końcu wzięłam 60/110 Quick Set i mogę kombinować :-) Oto moje wnioski po pierwszym i podczas drugiego wkłucia na ramieniu.



Pierwsze wkłucie pomagała mi założyć mama. Jako że jestem leworęczna to łatwiej było mi założyć je na prawym ramieniu, a mama pomogła tyle, że zrobiła fałd. Na zdjęciu powyżej wygląda jakbym miała je na lewej ręce, ale było ono robione w lustrze więc wiadomo ;-) W ogóle nie wiem jak się do tego zabrałam, że założyłam je drenem do dołu, co nie było dość wygodne. No ale. Poszło wypełnienie, poszedł pierwszy bolus i było ok. Trochę czułam to wkłucie, ale gdzieś około godziny. Miejsce nie kłute od ponad 4 lat, bez zrostów, nie nainsulinowane, spoko! Wszystko poszło gładko, cukry ok. Gdy wieczorem położyłam się do łóżka uświadomiłam sobie, że... przecież ja śpię na prawym boku! I co teraz? Jak ja mam spać?! Kombinowałam pół nocy po czym okazało się, że bez problemu mogę się na nim położyć, nic mnie nie boli, nie uwiera. Dziś minął 3 dzień i czułam, że czas je zmienić- zaczęło mnie pobolewać przy podawaniu bolusa. Po cukrach jednak nie było widać, że coś jest nie tak. Do obiadu więc zaatakowałam razem z mamą drugą rękę ;-) Mama więc stała się bohaterem w swoim domu i sama założyła mi wkłucie, bo ja prawą ręką nie dałabym sobie rady. Poszczypało 5 minut i już. Znów jest ok.





Czuję się z wkłuciem w tym miejscu ok, ale wiem że ma ono swoje wady:

  • bardzo łatwo je zahaczyć i wyrwać;
  • ktoś może nas zahaczyć i wyrwać;
  • możemy je wyrwać  w nocy (na brzuchu, osłoniętym pidżamą nie ma tak łatwo);
  • musimy się liczyć z tym, że nosząc krótki rękawek, itp. ludzie będą patrzeć. Mi to rybka, ale wiem, że są osoby, które nie lubią afiszować się z tym wszystkim;
  • ogólnie trzeba uważać.
Myślę też, że warto nosić ze sobą zapasowe wkłucie (zawsze!), bo co jeśli wyrwiemy je w pracy, w szkole, podczas jednodniowej podróży? Przezorny zawsze ubezpieczony :-)

Póki co trochę ponoszę wkłucie właśnie tutaj- muszę mojemu brzuchowi dać odpocząć, bo wygląda jak po wojnie ;-) A Wy gdzie nosicie wkłucia? Wybieracie również ramię?

sobota, 16 sierpnia 2014

Trochę mojej cukrzycowej historii, przemyśleń, wniosków.

Czytając wpisy rodziców cukiereczków o początkach ich i ich dzieci z cukrzycą typu pierwszego zapragnęłam napisać jak to było ze mną, ponad 18 lat temu (matko, jak ten czas leci!).

Miałam skończone 8 lat. Zbliżały się święta Wielkiej Nocy, a ja piłam coraz więcej, byłam coraz chudsza. Przyszła Wielkanoc, 7 kwietnia 1996 roku, a wiadomo jak to było w tamtych latach- wielka butla Pepsi była rarytasem. Dosłownie. Tak jak butla pojawiła się tak i zniknęła, w moim żołądku w jakieś 2 godziny. Nigdy nie dopijałam herbaty do kolacji, a nagle zaczęłam wypijać dwie, wołałam kolejną. Mama nie chciała mi dać, mówiła że wymyślam, że zasikam w nocy łóżko i tyle z tego będzie. A ja płakałam, błagając o kolejną szklankę. I tak oto mojej mamie zapaliła się w głowie czerwona lampka.



9 kwietnia we wtorek po świętach mama poszła do pracy, a ja z babcią pojechałam prywatnie na badanie krwi. Dokładnego wyniku nie pamiętam, ale było to około 280mg/dl. Biegiem do szpitala w naszym mieście, tam chodziłam, płakałam, piłam gorzką herbatę. Czekali za karetką, żeby zawieźć mnie do szpitala na ul. Szpitalną w Poznaniu. Koniec końców rodzice sami mnie tam zawieźli, bo ile można było czekać? Drogę do szpitala pamiętam jak przez mgłę, sam szpital już lepiej. Przy przyjęciu cukier 234 mg/dl. Było codzienne kłucie, początkowo insulinę podawano mi insulinówkami, dopiero później dostałam swoje własne pierwsze peny. Babcia kupiła mi glukometr, który kosztowa wtedy fortunę, ale bez niego nie wypuściliby mnie do domu.






Rodzice byli u mnie codziennie, musieli się przecież szkolić. Przywozili mi gotowane jajka, kiszone ogórki, szynkę i ser w plasterkach, tyle mogłam podjeść. Jak cukier był za wysoki to musieliśmy jeździć na rowerkach stacjonarnych, które znajdowały się na końcu korytarza. Towarzysz mojej cukrzycy, którego dostałam od rodziców będąc w szpitalu jest ze mną do dziś mimo, że kilka razy musiałam go dopychać. bo sflaczał, i przyszywać mu urwaną głowę. To ten ziomuś po lewej:





Pamiętam, że kryjąc się w ciemnym szpitalnym pokoju przed wszystkimi wcinałam cheeseburgera, którego rodzice mi przywieźli ;-) Podjadałam również mamie TicTaki z torebki, a później zasuwałam na wspomniane wyżej rowerki, żeby się nie wydało. 

W szpitalu przebywałam od 9 do 22 kwietnia 1996 roku. Na dawki we wypisie patrzę z uśmiechem na twarzy- rano 2j Mixtard 30, wieczorem 1j Actrapidu. Po wyjściu ze szpitala w domu razem z mamą spędziłam jakieś 2 tygodnie i na początku maja ja wróciłam do szkoły, a mama do pracy. Przed powrotem pamiętam spotkanie- pogadankę z wychowawczynią i paniami ze świetlicy. W dzienniku mojej klasy była włożona specjalna ulotka o tym, że choruję na cukrzycę, że mogę jeść na lekcji jeśli mi słabo, co zrobić jak stracę przytomność. Tak było przez całą podstawówkę. Wszyscy przyjęli mnie ze zrozumieniem, było ok. Byłam wtedy na mieszankach i Actrapidzie, więc rano brałam insulinę, jadłam określoną ilość WW na śniadanie, za 2 godziny 2 śniadanie, bo inaczej niedocukrzenie. Później po powrocie do domu obiad, za 2 godziny podwieczorek, kolacja, za 2 godziny kolacja i się żyło. 

Mama nigdy nie zabraniała mi słodyczy, ale to też nie wyglądało tak, że jadłam co chciałam i ile chciałam. "Owszem, możesz zjeść mały kawałek sernika, ale na podwieczorek- zamiast jogurtu i herbatników."Mama nigdy niczego mi nie zabraniała. Wychodziła z założenia, że zawsze coś za coś można wcisnąć- bylebym mogła funkcjonować prawie jak wszystkie dzieci, bym nie czuła się odludkiem. Po kilku latach spotkaliśmy się ze znajomymi- ich córka leżała ze mną na sali, została zdiagnozowana trochę później, była rok młodsza. U nich całkowity zakaz jedzenia słodyczy kończył się podkradaniem insuliny i jedzeniem potajemnie słodyczy do oporu. Dalszym etapem było zamykanie szafek i lodówki na kłódkę.

Sama również czasem coś podjadałam bez wiedzy rodziców tym bardziej, że w szkole był sklepik i tyle pyszności. No i wszyscy przecież jedli. Gdy trochę podrosłam (czyt. 6 klasa podstawówki) rodzice wysłali mnie do 'sanatorium' dla diabetyków w Osiecznej. Zawsze byłam chudzinką, więc tam ustalili mi taką dietę, żebym przytyła. Zupełnie inny przelicznik, inne jedzenie- przykładowo na śniadanie MUSIAŁAM zjeść 6 dużych kromek chleba. Awykonalne, gdzie w domu jadłam 2 i owoc. Tam na własne oczy zobaczyłam do czego zdolne są dzieciaki z cukrzycą byleby się nawpieprzać. Podkradanie fiolek z insuliną i podawanie jej sobie bez pena, przy użyciu igły i ołówka "na oko" było normą. Tak samo na innych koloniach, na które jeździłam (a było tego sporo). Sama tego nie praktykowałam, bo uważałam (i nadal uważam), że to totalna głupota. BTW- w Osiecznej jeden chłopak w ten sposób zaaplikował sobie całą fiolkę i padł przy śniadaniu twarzą w talerz z zupą. Tadaaa.

Gdy zachorowałam mama zaczęła trochę inaczej gotować, że tak powiem- lżej. Ale nie podporządkowywała posiłków całkowicie mojej chorobie. Ogólnie byłam trudnym dzieckiem, bo- ryby nie, warzywa nie, owoce niektóre, ciemny chleb nie. I tak w sumie zostało do dzisiaj z tym, że jem niektóre surówki i mizerię. Będąc w 2010 roku w szpitalu na podłączaniu pompy i na szkoleniach łapałam się za głowę słysząc, że ktoś dla jednej osoby w domu (wszystkich było 5) zmienił dietę o 180 stopni. Nagle wszyscy muszą wcinać ciemne chleby, wyroby z mąki orkiszowej, jakieś dziwne kasze, makarony, jedzą gotowane jedzenie. U mnie w domu było to nie do pomyślenia tym bardziej, że ja wielu rzeczy i tak bym nie zjadła. Tak jest do dzisiaj i tak zostanie. Każdy decyduje sam o sobie, ale musi mieć świadomość, że wciskanie komuś czegoś na siłę może przynieść skutek odwrotny.

Gdy skończyłam 16 lat zdecydowałam się zrezygnować z mieszanek i przejść na intensywną insulinoterapię. W ogólniaku również zaczęły się przygody z alkoholem. Rodzice nigdy nie uświadomili mnie co do niego, nie wiedziałam na przykład, że alkoholi lepiej nie mieszać i lepiej z cukrzycą wypić trochę. No cóż, Sylwestra 2005 zakończyłam około godziny 23 pijana jak bela. Na drugi dzień okazało się, że dodatkowo się strułam. Szpital, wstyd jak nic, wyrzuty mamy, ciche dni w domu. No niestety, nic mnie to nie nauczyło i podobne, może nie o aż takiej mocy, akcje miałam jeszcze dwukrotnie. Teraz staram się uważać. Bardzo.

Kiedy się usamodzielniłam? Ciężko jest mi to stwierdzić, nie wiem ile miałam lat, kiedy to pierwszy raz podałam sobie sama insulinę. Cukier owszem, mierzyłam sama prawie od początku. Ogólnie to dość późno zaczęłam totalnie sama o wszystkim myśleć, było to gdzieś w połowie ogólniaka jak zaczęły się nocne eskapady, wyjścia do późna, imprezy. Glukometr ze sobą nosiłam do szkoły dopiero od liceum, nie wiem czemu nie wcześniej- chyba przez mieszanki i ten stały, monotonny tryb życia. W gimnazjum miałam awaryjny u pielęgniarki.

Zdarzały się i wpadki i dziwne sytuacje. W 2 klasie szkoły podstawowej zasłabłam w łazience, mama zastała mnie opartą nad umywalką o półkę. Wtedy pierwszy raz podawała mi glukagon i dzwoniła na pogotowie. Kiedyś babcia napoiła mnie kwaśnym jak diabli kompotem z porzeczek, bo "on przecież nie ma cukru". Ani ja ani babcia wtedy nie wiedziałyśmy, że nawet jak coś nie ma dosypanego cukru to ma tzw. cukier owocowy ;-) Raz straciłam przytomność po podaniu Insulatardu na noc.

Wcześniej wspomniałam o wyjazdach do Osiecznej- sanatorium dla diabetyków (które na szczęście już nim nie jest) i na kolonie. Chciałam jeszcze dopisać słów o tych drugich. Na kolonie jeździłam z kołem przyjaciół dzieci z cukrzycą z Piły. W sumie byłam 4 razy i były to bardzo fajne 4 wyjazdy :-) Co one mi dały? Na pewno nauczyły mnie, że nie mam się czego wstydzić. Często bywało tak, że siadaliśmy np. w centrum Kołobrzegu,  wyciągaliśmy glukometry, peny i działaliśmy. W grupie było oczywiście o wiele raźniej, bo było nas czterdziestu i wszyscy robiliśmy to samo, na widoku. Po tych wyjazdach przestałam chować się po łazienkach, żeby zmierzyć cukier czy podać insulinę. I tak zostało do dziś. Jadę pociągiem z obcymi ludźmi, mierzę cukier, podaję bolusy. To samo w pracy, na uczelni, w restauracjach. Wszelkiego rodzaju pogadanki nauczyły mnie liczenia WW i stosowania wszystkiego w praktyce. Zanim zaczęłam jeździć na kolonie wszystko liczyła mama, a ja nie mogłam zrozumieć co i jak ;-) Na ostatnią kolonię pojechałam mając już 18 lat- wtedy nikt już mi niczego nie narzucał, sama mówiłam ile insuliny wezmę, co chcę zjeść. Na koloniach nie było NIGDY mówione, że nie wolno nam zjeść loda, gofra, batonika. Sami lekarze pytali się czy np. będę chciała zjeść gofra jak pójdziemy do miasta. Jak tak- więcej insuliny. I tyle. Mieliśmy pracę w grupach, różne zadania, gry, jeździliśmy na wycieczki, zwiedzaliśmy, jak była możliwość chodziliśmy na basen. Były również i ciemne strony tych wyjazdów. Mowa tu o podjadaniu słodyczy w ilościach hurtowych i...alkoholu. Tak, tak. Pamiętam, że tak było na jednej z kolonii. Starsze koleżeństwo przemycało alkohol do ośrodka i pili. Nawet niektórzy niepełnoletni moczyli dzioby w kubku z winem ;-) Nie mówię tu akurat o sobie, bo wiedziałam, że na takich wyjazdach alkohol jest zakazany, a jak to wyjdzie na wierzch to będzie gnój.

Póki co to chyba tyle. Jak mi się coś przypomni to będę uzupełniała :-) Mam nadzieję, że wpis Wam się podobał. Oprócz spisania tego wszystkiego ku swojej pamięci, wpis ten ma też jeszcze jeden cel. Przede wszystkim dla mam słodziaków- tych małych i tych większych. Nie zawsze będziecie w stanie uchronić swoje dziecko przed całym złem tej choroby, ważne żebyście mądrze umiały do tego podejść, żebyście umiały nakierować, wytłumaczyć, pomogły zrozumieć niektóre rzeczy. Nie chcę tutaj nikogo Bóg wie jak moralizować, ale jeśli dziecko wychodzi z domu i nie ma nad sobą mamy kontrolującej wszystko to potrafi robić różne rzeczy (widać to zresztą w moim wpisie). Myślę, że warto też, żeby dziecko z cukrzycą znało swoje granice.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Mój wakacyjny insta przegląd

Wakacje powoli dobiegają końca, ja już dwa tygodnie po urlopie... Strasznie szybko mija mi czas, czasem mam wrażenie, że kolejne lata lecą coraz szybciej.

Zapraszam Was na mini przegląd z mojego wakacyjno- urlopowego instagrama :-)


Było wczasowanie się u teściów, spacery, opalanie, wygłupy z chrześniakiem w basenie, tulenie kici, obiady teściowej i w ogóle. Cieszę się, że mamy gdzie jechać na urlop- możemy oderwać się od codziennej rzeczywistości naszego miasta :-)








Dużo czasu spędziliśmy również na plażingu u nas (w całym powiecie mamy ok. 40 jezior!), spacerach, spotkaniach ze znajomymi, wieczornych wyjściach, wyjściach do kina, czy czytaniu książek...









sobota, 9 sierpnia 2014

Diabetycy za granicą- Finlandia

Przeglądając instagram i komentując zdjęcia innych osób często przypadkiem dowiaduję się ciekawych rzeczy :-) Tym razem postanowiłam troszkę pokorespondować z Maarit, która mieszka w Finlandii i dowiedzieć się dla Was jak wygląda tam życie diabetyków.

Maarit ma 34 lat, na cukrzycę 1 typu choruje od 1988 roku, jest szczęśliwą mamą swojej córki, lubi szperać w ogródku :-) Oto wszystko czego się od niej dowiedziałam.



W Finlandii diabetycy z pierwszym typem cukrzycy mają wszystko praktycznie za darmo. Poradnie diabetologiczne mieszczą się w szpitalach i to one wydają potrzebny sprzęt - pompy, zestawy infuzyjne, zbiorniki, a nawet baterie do pomp. W poradni zawsze może bez problemu skonsultować się ze swoim lekarzem. Każdy lekarz zajmujący się pacjentami z cukrzycą musi być również endorynologiem. Wizyty u lekarza odbywają się tak jak u nas, co 3-4 miesiące z tym że są płatne- 30 euro.



Glukometry, paski i igły do nakłuwacza również są darmowe, pacjenci dostają je od pielęgniarki w poradni i ilości jakiej potrzebują. Maarit będąc w ciąży zużywała 2 opakowania pasków na tydzień, bez problemu dostała zawsze każdą ilość. W dużych miastach ciężej dostać naraz duże ilości potrzebnych rzeczy (duże zagęszczenie diabetyków na metr kwadratowy? ;) Jedyne za co muszą płacić to insulina, ale nie są to stawki porażające- 3 euro na 3 miesięczny zapas Novorapidu.

Finowie płacą dość wysokie podatki, co jednak jak widać się opłaca- bo bez nich bycie diabetykiem w Finlandii nie byłoby tak 'fajne' jak jest.


P.S. Maarit, thank you so much for this few words about being diabetic in Finland. Best wishes for you! :-)

środa, 6 sierpnia 2014

MySugr- aplikacja, która zmieniła moje podejście do elektronicznych dzienniczków.

Wracam, moi drodzy :-) I to z wpisem, o który bym siebie nie podejrzewała. Od czasu zakupu pierwszego "smartfona" (marny Samsung z wysuwaną z boku klawiaturą na Androidzie) kombinowałam z najróżniejszymi aplikacjami pomagającymi okiełznać bazę, bolusy, pomiary, itp. Było tego sporo, większości nazw już nie pamiętam nawet. Nic nie przypadło mi do gustu, wszystko mnie męczyło i takim oto sposobem w zeszłym roku zaczęłam pisać standardowy dzienniczek. Całkiem niedawno natknęłam się na aplikację MySugr w Google Play. I przepadłam krótko mówiąc. W kilku słowach postaram się opisać tą aplikację, jej wady i zalety.

Menu



Ekran główny
Na samej górze mamy dwa duże przyciski- lupa (wyszukiwanie) i plus (dodanie nowego wpisu). Wyszukiwanie działa tylko w wersji PRO.
Poniżej na zielonym tle mamy widoczny wykres z bieżącego dnia, a na nim zaznaczone poziomy, bolusy (niebieska kropka) i posiłki (brązowa kropka).
Na ekranie głównym znajdziemy też podstawowe informacje na temat naszych wyników- ilość podanych w ciągu dnia jednostek, średnia z 7 dni, średnie odchylenie z 7 dni, dzisiejsze posiłki, stosunek hiper do hipo, aktywność w ciągu tygodnia, wyzwania i pole do zapisania się do wersji PRO.


Dodawanie wpisu

Dodając nowy wpis możemy ustawić dowolną datę i godzinę, możemy też dodać lokację. Następnie to co widać- glukoza, ww, bolus, tymczasowa d. podstawowa, aktywność, miejsce na notatkę. 

Mamy też od zatrzęsienia znaczników do wyboru (śniadanie, obiad, kolacja, wysiłek, korekta, itp.) Bardzo mi się to podoba, bo w normalnym dzienniczku nie zawsze wpisywałam takie pierdoły, a są one czasem istotne, szczególnie podczas wizyty u diabetologa.


Przegląd dziennika

Wybierając z menu opcję dziennik możemy swobodnie przejrzeć sobie każdy wpisany dzień czy rekord na daną godzinę. Na górze mamy również wykres dzięki któremu łatwo dojść co gdzie jest nie tak.


Analiza
Wybierając z menu tą opcję możemy przejrzeć średnią z 24h, 7 dni, 14 dni czy całego miesiąca. Dla przykładu 24h:


Sprawozdania

Dostępne są tylko w wersji PRO, ale! Jeśli zalogujemy się do swojego konta na mysugr.com możemy za free utworzyć sprawozdanie za wybrany okres ;-)


Wyzwania
To jest coś fajnego! Za każdy wpis do dziennika (ww, glukoza, bolus, znacznik, lokalizacja, itp.) zdobywamy punkty. Przykładowo biorąc udział w wyzwaniu "Go Pro" muszę przez 7 dni pod rząd zdobyć 50 punktów, żeby otrzymać darmowy 7-dniowy dostęp do wersji PRO aplikacji (normalnie dostęp PRO kosztuje 79,99 zł...). Do większości wyzwań dostęp jest również tylko dla użytkowników PRO.


Profil i ustawienia

Tutaj wpisujemy swoje dane (imię i nazwisko, płeć, datę urodzenia, rodzaj cukrzycy, od kiedy chorujemy), zakres poziomu glukozy we krwi, rodzaj terapii i takie różne pierdoły.



Bardzo przypadła mi do gustu ta aplikacja, jednak cena wersji PRO nadal mnie odstrasza- 80 zł za kilka dodatkowych funkcji to według mnie zdecydowanie za dużo :-( Wśród funkcji PRO znajdziemy m.in.:
- możliwość dodania zdjęcia posiłku
- ustawienie przypomnienia
- stworzenie sprawozdania
- wpisanie bazy
- chronologia dziennika
- nielimitowane wyzwania
- "szukajka"
- wsparcie priorytetowe.

Największym minusem według mnie jest brak możliwości wprowadzenia bazy w wersji podstawowej. Jestem w trakcie wyzwania Go Pro, więc jak je ukończę będę miała możliwość sprawdzenia jak to wszystko działa i myślę, że wtedy zapadnie decyzja czy warto wydać te 80 zł czy nie.

A Wy- korzystacie z takich aplikacji? Jeśli tak, to jakich? :-)