wtorek, 3 września 2013

Z życia diabetyka, cz. 2- wizyta u diabetologa

Po dzisiejszej wizycie u diabetologa stwierdzam, że coraz częściej jadę tam tylko po to, żeby dostać kartę na wkłucia. Nic oprócz tego mnie tam nie trzyma. Jadę tam już bez żadnych emocji- nie denerwuję się, bo mam to wszystko w nosie. Nie cieszę się, bo ta kobieta nie nastraja mnie pozytywnie. Za każdym razem coś nie pasuje- a to jem za dużo (czy 5 bolusów na posiłek w ciągu doby to tak dużo?!), a to za późno (w weekendy, czy jak jest ładna pogoda to mam siedzieć w domu, zjeść grzecznie kolację do 19 i później już nic?!), a to jem nie to co powinnam (pizza raz na ruski rok?!), a to że nie robię bolusów złożonych/przedłużonych (jakbym jadła takie rzeczy to bym robiła- pizza i pierogi to wyjątek). Wiadomo, teraz były wakacje, było długo jasno i ciepło to się łaziło do nocy. Czy temu, że choruję na cukrzycę mam ograniczać swoje życie towarzyskie, żeby było tak jak chce pani doktor? Może gdybym była i tego diabetologa, który sam choruje na cukrzycę byłoby inaczej? No ale nie trafiłam do niego. Bo co innego lekarz, który zna chorobę z autopsji, a nie tylko z literatury.
No nic, póki co mam spokój do 10 grudnia :-)