poniedziałek, 3 marca 2014

Diabetycy za granicą- Walia, UK

Ach ten Instagram, co ja bym bez niego zrobiła? ;-) To kopalnia pomysłów na posty! Tym razem chciałabym Was zaprosić na wpis dotyczący leczenia cukrzycy za granicą. Chcę Wam pokazać jak diabetycy żyją poza naszym krajem.

Na pierwszy ogień poszła Kinga- moja wspaniała kumpela, którą poznałam jakieś 14 lat temu na turnusie w Osiecznej (btw- na szczęście nie zajmują się tam już diabetykami!). Ponowny kontakt nawiązałyśmy kilka lat temu i jeśli tylko jest okazja- spotykamy się. To dzięki Kini mam ogromny zapas insuliny w nietypowych dla Polski fiolkach i igieł do nakłuwacza ;-) W tym miejscu chciałam jej z całego serca podziękować za WSZYSTKO! :-)

A teraz uzbrójcie się w odpowiednią ilość czasu i czytajcie- historia Kingi jest nie tylko o cukrzycy, ale i o epilepsji, na którą cierpi.

"Wyjechałam do UK w 2006 roku na dwumiesięczne wakacje. Wzięłam  ze sobą zapas insulin, pasków, glukagonów i ruszyliśmy w drogę-ja, rodzice i mój brat. Samochodem, 25 godzin jazdy w sródku lipca. Piekło. Cukry leciały mi w dół non stop. Na Wyspach czułam się już energii,spalam jak dziecko, cukry były w normie. Była to zasługa wilgotnego powietrza. Nawet mój brat, astmatyk, czuł się super. Na postawie tych, jak i innych czynników postanowiliśmy zostać w UK na stałe. I tu zaczął się problem. Jak my, czteroosobowa rodzina, bez znajomości języka poradzimy sobie w medycznym świecie? Każdy z nas z jakimś schorzeniem. Cukrzyca, astma, anemia oraz migrena. Na wszystko trzeba się leczyć. Ja byłam w najlepszej sytuacji, bo miałam zapas insulin na 6 miesięcy ( przeczucie? Nie wiem). Gdy zapasy sięgały już dna postanowiłam iść do lekarza pierwszego kontaktu (GP) po recepty i porady co dalej. Sąsiadka pomogła mi się tam zarejestrować i umówić na wizytę. Ta odbyła się ze słownikiem w ręku, reklamówką dotychczasowych leków i trwała 2 godziny. W tak malej mieścinie jak Mold byłam chyba pierwszą taką pacjentką :-)  Latali wokół mnie jak wokół jakiegoś zjawiska i szukali odpowiedników leków. Czemu odpowiedników? Sama byłam zdziwiona. Przecież Novorapid, Lantus i paski Contour są ogólnoświatowe. Ale jednak w UK dostałam peny jednorazowe z insuliną, nowsze aparaty do pomiaru cukru jak i ketonów we krwi ( bo tutaj, w UK nie używają pasków do moczu ). Same pomiary glikemii to była czarna magia dla mnie jak i lekarzy sprawdzających mój dzienniczek. W Polsce używamy mg a tutaj mmol. (18mg = 1 mmol). Po tej wizycie czułam się jeszcze bardziej bezradna, jak w dniu rozpoznania cukrzycy w 1999 r. 



Nie ukrywam jednak, że teraz z perspektywy czasu stwierdzam, że opieka diabetologiczna w UK jest na wysokim poziomie. Nie można tego powiedzieć niestety o GP, bo moim zdaniem ich poziom leczenia i diagnostyki jest podstawowy, ale specjaliści są naprawdę dobrze wykwalifikowanymi lekarzami. W grudniu 2006 odbyła się moja pierwsza wizyta u brytyjskiego lekarza rodzinnego w Mold, a w styczniu 2007 przeprowadziliśmy się do Wrexham. Większe miasto, większy wybór przychodni rodzinnych. Od tego czasu mam tego samego GP z którego jestem bardzo zadowolona, który nie wylicza mi z recept ( jak ten z Mold), bo muszę zaznaczyć, że leki w UK dla cukrzyków są za darmo! Było to dla mnie mega frajdą. Mogłam iść do apteki i wybrać całą receptę bez wyliczania pieniędzy w portfelu i zastanawiania się na co starczy kasy, a na co nie. Sam fakt, że wyjechałam z PL z Hb1Ac 11% mówił sam za siebie. Nie starczało na wiele rzeczy. Sam Lantus był dla mnie marzeniem, a jego cena była odstraszająca.

Do grudnia 2012 byłam na Novorapidzie i Lantusie. Moja Hb1Ac wachała się w granicach 8%, z czego i tak byłam zadowolona. 6 grudnia 2012, w same mikołajki, zostałam podłączona do pompy. Ileż ja się o nią nawalczyłam. Zdecydowałam się na nią po tym jak otrzymałam wyniki ze szpitala z kliniki okulistycznej, że przez wysokie cukry mam zmiany na dnie oczu. Przerażenie, panika i bezradność zajrzała w moje już zaatakowane przez cukrzyce oczy. Dotknęło mnie to, czego zawsze się obawiałam od dziecka – powikłania. Od razu poszłam do lekarza z prośbą, wręcz błaganiem o pompę. Zostałam wpisana na listę oczekujących. Dodam, że rocznie jest tylko 6 wybrańców z danego szpitala na przyznanie pompy, ze względu na ponoszone przez nich koszty, gdyż sama pompa jak i jej utrzymanie (wkłucia itp) są za darmo. Wysłano mnie na 4 dniowy kurs o cukrzycy, przeliczaniu WW, radzeniu sobie z infekcjami  i kazano czekać na decyzje “sponsorów” o przyznaniu pompy. To czekanie ciągnęło się strasznie. Czekałam rok. W pewnym momencie nie wytrzymałam i napisałam maila na oddział diabetologiczny we Wrexham z prośbą o przyznanie mi pompy i danie mi szansy na uratowanie moich oczu i standardu życia. Wzięłam ich na litość, to prawda, ale podziałało. Pod koniec listopada dostałam telefon ze szpitala, że pompa będzie na mnie czekać 6 grudnia 2012 o 9:00 . Łzy same popłynęły.  Przyznano mi pompę, na którą nigdy nie było mnie stać. Cud!

  
W lipcu 2012 została też u mnie zdiagnozowana epilepsja (padaczka). Wtedy świat zawalił mi się totalnie. Mój narzeczony pewnej nocy wezwał karetkę, bo miałam atak podczas snu. Nic z tego nie pamiętam. Od razu zabrano do szpitala i włączono leki, na których jestem do dziś (leki oczywiście są bezpłatne). Sam pobyt w szpitalu? Hmm dziwny. Woda, kawa czy herbata na życzenie. Codziennie rano dostawałam kartkę z menu do wyboru na cały dzień. Fasolkę po bretońsku, tosty, sałatki, galaretki itp.  Jedyne co mnie zszokowało to na OIOM’ie jakim leżałam, sala była wspólna dla kobiet i mężczyzn. Na dodatek na przeciw mnie leżał dziadek, który w nocy zmarł i trzymali go na tym łóżku do rana. Co prawda parawan był zasłonięty, ale oka nie zmrużyłam, jak i nie tknęłam pysznego śniadania. W południe wyszłam już do domu. Wstrzymano mi prawo jazdy na rok czasu. Aby je “odzyskać” musiał opłynąć rok  bez jakichkolwiek objawów epilepsji. I tak się stało. Odzyskałam je, choć nie było to takie łatwe. 6 miesięcy trwały przepychanki z urzędami o rożne opinie lekarzy, zaświadczenia itp. Tym razem wystawiono mi prawo jazdy na 3 lata. Po zdaniu prawka dostałam je jedynie na 2 lata i 4 miesiące.
 
Dziś (marzec, 2014) mogę stwierdzić, że dzięki medycynie i lekarzom z UK moje zdrowie jak i podejście do choroby zostało naprawdę podrasowane. Wielka zasługą jest też to, że wszystko jest darmowe. My pacjenci nie boimy się prosić o pewne rzeczy, recepty czy badania. Bardziej dbamy o to, mamy większe pole do popisu.  Oto mój bilans:
  • hemoglobina to już 7.5%  - bylo 11%
  • cukry ze średnią ok 9mmol (162mg) – bylo ok 16 mmol (288mg)
  • waga 78kg (było 95)
  • oczy się zregenerowały
Jedno jest pewne. Jeśli przeczyta to ktoś mieszkający w UK to mogę powiedzieć jedno- walczcie o swoje zdrowie, bo możliwości jest naprawdę dużo. Wystarczy chcieć i prosic o pomoc i wsparcie. Dietetyczki, pielegniarki czy psychologowie są pod telefonem, ich maile są dostępne 24/7. Korzystajcie z tego, a napewno nie pożałujecie. Ja dzięki tym ludziom dużo zmieniłam na lepsze. Wyniki owszem dalej muszę poprawić, ale biorąc pod uwagę ile miałam przeciwności, to i tak jestem z siebie dumna."

2 komentarze:

  1. Witaj Olga, bardzo przydatny wpis !!! Jestem zainteresowany wyjazdem do Anglii do pracy, z zamiarem pozostania na stałe "na wyspach" i bardzo mnie ciekawiła sprawa, jak tam jest ze słodziakami z Polski. Jakie są ceny i opieka medyczna. Ten artykuł rozwiązał pare moich wątpliwości. Dziękuję. Z mojej strony życzę Ci wszystkiego dobrego, trzymam kciuki za Twoje zdrowie i entuzjazm do życia. Pozdrawiam, Łukasz

    OdpowiedzUsuń