czwartek, 29 stycznia 2015

Dlaczego w moim słowniku nie istnieją takie pojęcia jak "dieta" czy "zdrowe odżywianie"?

Od zawsze byłam niejadkiem, wybrzydzałam jeśli chodzi o jedzenie. Nie jadłam marchewek prosto z ogródka babci, nie ciągnęło mnie do rzodkiewek czy pomidorów. Ryby śmierdziały, i śmierdzą, od zawsze i są niesmaczne. Ziarniste chleby są nie do przełknięcia. Gdy zachorowałam na cukrzycę w wieku ośmiu lat było ciężko. Jedynymi rzeczami jakie jadłam w razie głodu i które niezbyt (albo i wcale) nie podnosiły cukru były: szynka, gotowane jajka i kiszone ogórki. W szpitalnej lodówce w pojemniku zawsze miałam świeży zapas, który przywozili rodzice. Gdy wyszłam ze szpitala i zaczęło się normalne, codzienne życie, nic się nie zmieniło. Mama nie podporządkowywała całej rodziny pod moją "dietę". Odkąd pamiętam jadłam "normalnie". Na podwieczorek był naturalny jogurt i jabłko, później Jogobella bez cukru, wafelki "bez cukru" (bo przecież węglowodany i tak miały), czekolada bez cukru, itd. Czasem mama zamiast tego pozwalała mi zjeść kawałek placka, małego batonika. Muszę też zaznaczyć, że nie było ze mną problemów typu "podkradanie insuliny"(i podawanie sobie jej "na oko" przy pomocy ołówka i igły- tak, dzieciaki są pomysłowe) czy "opychanie się do granic możliwości". Mama zawsze mówiła: "Możesz jeść wszystko, ale z umiarem- coś zamiast czegoś". Wiedziała, że jeśli zacznie narzucać mi do jedzenia rzeczy, których nie lubię i mi nie smakują zacznę się buntować i będzie tylko gorzej. 



Dziś mam prawie 27 lat i wiele się nie zmieniło. Umiem przeliczać węglowodany, białka i tłuszcze, mam już ogarnięte ile WW ma np. pączek z Lidla/ Grocholi, ile ma maminy kawałek sernika, ile insuliny podać na drinka ze słodkim sokiem/Pepsi/Spritem/itp, odwiedzam McDonalds'a. Nadal nie jem warzyw jak normalny człowiek, CHOCIAŻ polubiłam ogórki w mizerii i jem surówki, które dają w restauracjach (oczywiście tylko te ulubione zjem, nie wszystkie). Nadal również nie jem ryb ;-)



Nie jestem i chyba nigdy nie będę przykładnym diabetykiem, który zwraca uwagę na jedzenie, przykłada się do wszystkiego. Owszem, mam braki w jadłospisie, ale nic z tym nie zrobię. I chyba na zawsze zostanę już taka trochę niepokorna. 



Jedynym momentem w jakim będę musiała się "ogarnąć" będzie czas planowania ciąży, zachodzenia w nią i donoszenia szczęśliwie do końca. Nie ukrywam, że boję się tego czasu- jak sobie poradzę z tym moim "wysublimowanym" podniebieniem.

Rozumiem, że wiele osób może potępiać taki styl bycia i odżywiania, ale w tym momencie tylko i wyłącznie mój problem ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz